Miły tydzień, 100% z ustnej matury z polskiego, 80% z angielskiego, bo musiałam trafić na Pana M, którego zrozumienie to sztuka wymagająca niezwykłego skupienia, cóż, widocznie nie jestem wystarczająco dobra. Chyba zaczynam wierzyć w ludzi, niezwykłe ile obca osoba może mieć w sobie ciepła, a nie znając się praktycznie w ogóle można czuć się jakby znało się siebie wieki, czyż to nie wspaniałe? Samotne podróże autem dziadka, zupełnie innym niż moje, lepszym, nowszym, wygodniejszym, ah marzenie. Już nikt się nie martwi, że coś złego może mi się stać. Zdjęcia, dużo zdjęć, praca. Praca? Mam nadzieję od czerwca, moja wymarzona. Trochę się pozmieniało, no proszę jak niewiele trzeba, zrozumiałam. Już wiem, po co chodzę TAM co niedzielę, już czuję, nareszcie. Trzy kubki herbaty czekają na swą kolej, lubię czuć jej ciepło, choć i tak wypiję zimną. Pośpiewam, potańczę, posłucham, zanim siostra wróci z łazienki. Ona przecież nie wie. Rower, brakowało mi go, bardzo. Choć trochę dzikie wydaje mi się jeżdżenie w pojedynkę, nie ważne co myślą inni. Sam na sam, ze sobą, z myślami. Muszę konieczne znaleźć słuchawki. Słodycze, moja codzienność...jeszcze w to nie wierzę...Rok, skończyła się bitwa w mojej głowie, zamiast tego wciąż nachodzą mnie angielskie słówka, dobrze mi z tym, mogę myśleć po angielsku, czemu nie. Bałagan na biurku, na podłodze, na głowie i w głowie. Muszę wziąć się za porządki. S. obiecała, że mi pomoże, kochana. Nie umiem, nie potrafię się cieszyć. Choć nie powiem... kilka dni temu, po wynikach ustnych matur po raz pierwszy od (
Czy można być smutnym z przyzwyczajenia?